Dziś oglądając "Wiadomości", dowiedziałem o śmierci Piotra Morawskiego, człowieka, którego znałem w czasach mojego dzieciństwa. Należeliśmy do jednej drużyny harcerskiej, obaj byliśmy harcerzami w 100 WDH "Powstańcy". Piotrek był w zastępie Zawiszaków, ja zaś byłem kronikarzem Kurierów. Oba zastępy często ze sobą współpracowały, zawsze mieliśmy sąsiednie namioty. Zapamiętałem go jako chłopca cichego i spokojnego, który czasem potrafił nas zaskoczyć niesłychanym pomysłem. Zazwyczaj trzymał się nieco na uboczu, prawdopodobnie dlatego, że był o rok młodszy.
Dziś dowiedziałem się, że miał żonę, dwójkę dzieci, zrobił doktorat i był słynnym himalaistą. Straszna wiadomość obudziła falę wspomnień, także świadomość tego, jak kruche jest ludzkie życie. Wstrząsająca jest świadomość, że człowiek, który był moim imiennikiem, chodził do tej samej szkoły, należał do tej samej organizacji, podobnie jak ja miał żonę i dwójkę dzieci, dziś odszedł na zawsze. Nigdy już go nie spotkam przypadkiem na ulicy czy na zjeździe absolwentów. Nigdy już nie usłyszę w radiu czy telewizji o jego dokonaniach. Jest mi strasznie przykro z tego powodu. I szczerze współczuję tym, którzy go znali lepiej i kochali...