wtorek, 24 czerwca 2008

Cudze chwalicie, swego nie znacie...


W latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku było krucho z podażą. Dotyczyło to także tematów hobbystycznych, m. in. modelarstwa. Właściwie jeśli człowiek nie miał kogoś za granicą – skazany był tylko na rodzimą produkcję, ewentualnie na wyroby naszych sąsiadów z tzw. Bloku Wschodniego. Nie dziwi nikogo fakt, że przeciętny zjadacz chleba miał do dyspozycji tylko kilka modeli polskich samolotów z kampanii wrześniowej, sporą ilość lotnictwa radzieckiego, no i kilka modeli z przedwojennego lotnictwa czeskiego. Niemcy poszli w stronę modelarstwa kolejowego, bo wszystko co miało jakikolwiek związek z faszyzmem było zakazane. Szczerze mówiąc tematyka amerykańsko-brytyjska była tematyką tabu.

Gdy w Polsce zaczęły się pojawiać pierwsze symptomy wolnego rynku – rynek zalały podróbki zachodnich modeli w wykonaniu radzieckiej firmy Aero. Wówczas po raz pierwszy modelarz mógł nabyć drogą kupna na warszawskiej Skrze amerykańskie bądź brytyjskie modele. Niemal wszyscy się rzucili na te modele, zaś polskie lotnictwo odeszło w niebyt.

Gdy ujrzałem po raz pierwszy w kiosku model Messerschmitta Me-109 E z kalkomaniami Legionu Condor (niemieckiej kalki się firma polonijna nie odważyła wprowadzić) wykonanego metodą próżniową – kupiłem go na pniu.

Syndrom chęci posiadania tego, co było niedostępne był bardzo silny i do dziś siedzi we mnie głęboko. Stąd fascynacja niemieckim sprzętem z II wojny światowej, która się potem przeniosła także na inne epoki. Pierwszymi figurkami w skali 1:72 z innego okresu niż II wojna, byli Krzyżacy. Okazało się że zakazany owoc smakuje najlepiej...

Niedawno jednak owoc ten okazał się być robaczywy, gdyż z przerażeniem stwierdziłem, że w moim pudle z figurkami z łatwością można znaleźć Celtów obok Rzymian, Asyryjczyków obok Egipcjan, natomiast nie uświadczysz żadnej figurki polskiego żołnierza!

Czyli sytuacja się odwróciła o 180 stopni!

Zacząłem się przyglądać sprawie bardziej uważnie, śledzić oferty producentów, materiały źródłowe i doszedłem do smutnego wniosku, że świat (nie licząc nielicznych wyjątków) wyszedł z założenia, że między Niemcami, Rosją nie ma nic, a przynajmniej dawniej nie było.

Dopiero niedawno za sprawą sklepu Wargamer dotarłem do figurek przedstawiających polskiego żołnierza. W zeszłym tygodniu nabyłem zestaw firmy Oddział Ósmy do armii polsko-litewskiej z bitwy pod Grunwaldem. Od pół roku z największą przyjemnością kupuję figurki armii Rzeczpospolitej produkcji wspomnianego Wargamera.

I podjąłem silne postanowienie, że do systemów historycznych będę malował Polaków i inne nacje nam pokrewne.

Bo jak tak dalej pójdzie, to za parę lat mój syn będzie lepiej znał przebieg bitwy pod Hastings, niż pod Cedynią, a do tego nie mogę dopuścić!


Na zdjęciach:
Hetman Stanisław Jan Jabłonowski podczas bitwy pod Wiedniem (1683 r.). Na proporczyku trębacza widnieje jego herb - Prus III. Chorąży trzyma znak hetmański, czasami mylnie zwany buńczukiem. Tzw. "czapka", czyli poduszka z frędzlami oznacza, że hetman jest przy komendzie.
Figurki metalowe firmy Wargamer, skala 15 mm, rok produkcji 2008, malowanie maj 2008 r.
Podstawka kompatybilna z systemem bitewnym do XVII wieku firmy Wargamer.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Niniejszym dodaję kolejnego bloga do ulubionych :)

Sam jestem nieco za młody żeby pamiętać "żołnierzyki z kiosku ruchu", ja zacząłem zabawę z modelami na etapie niemieckim :) (Hanomagi tygrysy i pantery)choć kołacze mi się jakiś Su 22 z firmny Aero jeszcze...

A na koniec życzę wytrwałości w blogowaniu.