poniedziałek, 23 czerwca 2008

Dzieje pewnego gracza cz.1

Odkąd sięgam pamięcią miałem kontakt z modelarstwem. Mój ojciec sklejał modele samolotów z II wojny światowej w skali 1:72, a ponieważ mieszkaliśmy w kawalerce – aeroplany były dosłownie wszędzie. Kawalerka miała 36 m kw. natomiast kolekcja mojego ojca wynosiła powyżej 200 maszyn. Stały wysoko na regale, zaś ja godzinami wpatrywałem się, stając na palcach, mając nadzieję, że coś więcej zobaczę niż wystające fragmenty skrzydeł.

Gdy skończyłem 6 lat – dostałem od ojca pierwszy model do sklejania, był to Fokker Dr.I słynnego Czerwonego Barona Manfreda von Richthofena. Cały wykonany z czerwonego plastiku trójpłatowiec wzbudził mój zachwyt i dumę. Ojciec pomógł mi skleić model, właściwie on go skleił, ja mu tylko przeszkadzałem :), ale do dziś nie zapomnę tego zapachu acetonu, którym pachniał, oraz jego czerwonej sylwetki i czarnych krzyży na białym polu wspaniale wymalowanych na skrzydłach.

Nieco później zetknąłem się z pierwszymi grami bitewnymi. Na początku lat osiemdziesiątych byłem szczęśliwym posiadaczem sporej kolekcji plastikowych żołnierzy kupowanych przez mojego ojca dla mnie w kioskach "Ruchu". Obok piastowskich wojów, była tam bogata kolekcja kosynierów, żołnierzy Księstwa Warszawskiego i niezliczona ilość żołnierzy sprzymierzonych ze wszystkich teatrów II wojny światowej. Nie dbając o realia epoki ustawialiśmy żołnierzy na dywanie wraz z moim kolegą z podwórka - Robertem i tocząc piłkę tenisową dokonywaliśmy wzajemnie spustoszeń w liniach przeciwnika. Trup się słał gęsto, ciała poległych tarczowników Bolesława Chrobrego piętrzyły się wśród dzielnych napoleońskich fizylierów i legendarnych Gurkhów.

Ale jak wiemy zakazany owoc smakuje najbardziej. Kiedyś pod nieobecność rodziców (tak, tak, w tamtych czasach rodzice zostawiali dwóch sześciolatków samych w mieszkaniu, aby radośnie stać w coraz częściej pojawiających się kolejkach) dobraliśmy się do szafki, do której dobrać się nam nie było wolno. I stanęli Rosjanie Żukowa i Brytyjczycy Montgomery’ego, przeciwko komandosom brytyjskim i Wehrmachtowi. Wszystkie malusieńkie, w skali 1:72, kusząco pachnące, oryginalne figurki firmy Matchbox, których wartość na czarnym rynku była wyższa niż miesięczne zarobki mojego ojca. A ponieważ maleństwa były bardzo wywrotne – wpadliśmy na genialny pomysł, aby trupy zaznaczać przez odgryzienie głowy. W krótkim czasie całe cztery opakowania zostały zdekapitowane.

Mój ojciec gdy wrócił do domu prawdopodobnie doznał stanu przedzawałowego...

Niestety po tym epizodzie uznał, że nie jestem wystarczająco dojrzały, abym był partnerem w jego hobby, wobec tego zostałem odsunięty od tematu na okres około czterech lat.

Całe szczęście, że nie przestał mi kupować żołnierzy w kiosku "Ruchu" :)


Na zdjęciu:
Aleksander Macedoński (356-323 r.p.n.e.) on prawdopodobnie też od małego bawił się żołnierzykami :)
Figurka firmy Zvezda w skali 20 mm (1:72), pomalowana w czerwcu 2007 r. Nie miałem wtedy pojęcia o cieniowaniu...

Brak komentarzy: