czwartek, 10 lipca 2008

Dzieje pewnego gracza cz.2

Pierwszym poważnym etapem w moim życiu jeśli chodzi o gry wojenne jest okres 1985-1988. Zaczęło się od tragedii, mianowicie śmierci mojego ojca w lutym 1985. Mniej więcej pół roku później moja matka przekazała mi kolekcję niesklejonych samolotów w skali 1:72. Była to dość pokaźna ilość modeli alianckich z II wojny światowej produkcji brytyjskiego Matchboxa. Do tego dość duże pudło farb Humbrola. No i rarytasy – dwa modele Airfixa w skali 1:24 – brytyjski Hurricane i amerykański Mustang. Ponadto około 10 modeli radzieckiego sprzętu firmy Tamiya w skali 1:35. Nie chcąc się porywać z motyką na słońce instynktownie skierowałem swoją uwagę na modele w mniejszej skali.


Tu pozwolę sobie na pewną dygresję. W 1982 roku zamieszkaliśmy na warszawskim Bemowie, czyli blokowisku. Na moim podwórku, wokół którego stały równo poustawiane budynki mieszkało – niech policzę – 528 rodzin, powiedzmy, że średnio co druga miała dziecko (były oczywiście rodziny bezdzietne lub mające dwójkę dzieci, ale uśredniłem) daje nam to wynik około 214 dzieci na podwórku i uwaga wszystkie niemal w tym samym wieku, czyli rocznik 1976 i 1975. Jak komuna to komuna. Od reguły są oczywiście wyjątki. Na naszym podwórku mieszkało około 10 chłopaków o jakieś pięć lat starszych ode mnie. Oczywiście trzymali się razem, a co ważniejsze dla moich dziejów - zajmowali się modelarstwem.


Związałem swoje losy z nimi na zasadzie symbiozy starszego i młodszego koleżeństwa. Ich korzyścią było to, że mogli od czasu do czasu dotknąć oryginalnego Matchboxa – w tamtych czasach sprawa legendarna, takich rzeczy się nie widywało w sklepach, tylko jedna osoba na podwórku miała katalog tej firmy, a tą osobą byłem ja. Byłem więc dla nich cennym nabytkiem. Mój ojciec posiadał także obszerną bibliotekę. Kumple więc mieli możliwość się dokształcić lub pierwszy raz zobaczyć japoński sprzęt pancerny na fotografii. Wtedy nie było internetu! Natomiast w zamian ja mogłem się z nimi „pobawić”. A bawili się w gry wojenne.


Polem bitwy było mieszkanie niejakiego Abety. Gdy miał wolną chatę wszyscy zbieraliśmy się u niego, każdy przynosił swoje modele samolotów w skali 1:72 i organizowaliśmy olbrzymią dwuwymiarową bitwę powietrzną. Dzieliliśmy się na dwie strony, każdy dowodził swoją flotą powietrzną. Oczywiście jednostki o najwyższej charyzmie przejmowały rolę głównodowodzącego, ale autonomia dowódców niższych rangą była znaczna. Skład armii był nieograniczony, nie było górnego limitu modeli, choć starano się kolekcjonować modele nacjami, to często zdarzały się radzieckie, czeskie lub polskie wstawki w związku z deficytem modeli. Byłem cennym nabytkiem, duża ilość brytyjskiego i amerykańskiego lotnictwa, wsparta „zestawem obowiązkowym” czyli Jakami i Łosiami. Posiadałem tak silną flotę powietrzną, że nikomu nie przeszkadzało, że byłem o kilka lat młodszy.


Rok później polskie sklepy papiernicze zalała fala podróbek modeli i żołnierzyków. Najczęściej podrabiany był Airfix. Na naszych polach bitew zagościły Shermany i piechota Australijska. Ale co najciekawsze wraz z włoską firmą Esci pojawił się Wehrmacht i Afrika Korps. Wolny rynek nadchodził dużymi krokami... Wkrótce pojawiły się inne produkty Esci -Pantery i Koenigtigery z zestawu - dioramy Bastogne, potem Monte Cassino, następnie Stalingrad. Człowiek już nie nadążał z malowaniem. Niektóre jednostki wchodziły do gry pomalowane na szybko plakatówkami (tak, tak, model nie pomalowany nie miał prawa brać udziału w bitwie, nie to co dziś)...


Po pewnym czasie nasze drogi zaczęły się rozchodzić, koledzy ponieważ byli starsi zaczęli mniej interesować się żołnierzykami, a bardziej dziewczynami, wódzią i papieroskami. Ja ponieważ byłem młodszy – zacząłem szukać sobie kumpli - modelarzy raczej w swoim wieku, okazało się, że wraz z wolnym rynkiem pojawiło się wiele nowych twarzy w moim wieku zarówno na podwórku, jak i w szkole. Gwoździem do trumny był incydent, gdy mój zestaw niemieckich żołnierzy, który kupiłem za 5 dolarów, które mi zostały z komunii (sic!) został ukradziony. Rozżalony zamknąłem ten etap w moim życiu. A powód był niebagatelny. Zestaw ten, który dziś na Allegro osiąga zawrotną cenę 10 zł, wtedy był wart połowę pensji mojej matki. No i trzeba go było ściągać z zagranicy, za pośrednictwem wujka lub sąsiada, który jechał na saksy. A ponieważ nikogo takiego nie miałem – zestaw ten był dla mnie bezcenny. No to się na nich obraziłem...


Na zdjęciach:
Dziś już nic mi nie pozostało z kolekcji z tamtych lat, ale gry wojenne w realiach II wojny światowej mają się lepiej niż kiedykolwiek, oto część mojej armii do systemu Mein Panzer wykonane z białego metalu przez firmę GHQ.
1.Pluton Tygrysów H1 z 13-tej kompanii Pułku Pancernego DGrenPanc "LSSAH" (Kursk 1943), skala 1/285 (6mm), malowanie sierpień 2007.
2.SdKfz 222 z Brygady Zmot. "LSSAH", północna Grecja 1941, skala 1/285 (6mm), malowanie wrzesień 2007.
3.Panzer II F z DGrenPanc "LSSAH" - Krym 1942, skala 1/285 (6mm), malowanie wrzesień 2007.
4.Panzer III F z DGrenPanc "LSSAH" - Krym 1942, skala 1/285 (6mm), malowanie wrzesień 2007.
5.Panzer IV F1 z DGrenPanc "LSSAH" - Krym 1942, skala 1/285 (6mm), malowanie wrzesień 2007.
6.Skradziony zestaw Esci, który już odżałowałem. Nigdy go nie odkupiłem, mimo, że jest ogólnodostępny w dzisiejszych czasach :)

Brak komentarzy: